Translate

niedziela, 8 września 2013

Alsiel x Lucifer x Satan / Shiro x Hanzo x Sadao

Alsiel x Lucifer x Satan   /   Shiro x Hanzo x Sadao
Trochę zboczyłam z oryginalnego toru, aby popuścić wodze sadystycznej, yaoistycznej duszy. Kara dla Lucyfera oczami zakochującego się Alsiela. Prawdopodobnie +18... Mam nadzieję, że się spodoba... To moje pierwsze opowiadanie tego typu i byłabym bardzo wdzięczna za komentarze <3






- Więc... Jak masz zamiar za to zapłacić? - Maou zadając pytanie zawsze oczekiwał odpowiedzi. Lucyfer pewnie dobrze o tym wiedział, ale w tym momencie wyglądał na zbyt wstrząśniętego i przestraszonego by jakkolwiek odpowiedzieć. Pamiętam go dobrze z czasów, kiedy oboje byliśmy Generałami Króla Demonów. Znaczy, formalnie nadal nimi jesteśmy, przynajmniej ja będę wierny memu panu aż do śmierci. Nawet teraz, w ludzkich ciałach.
- Przytrzymaj go, Ashiya - dopiero głos Maou wyrwał mnie z zamyślenia - jego kara jeszcze się nie skończyła - z bardzo nieprzyjemnym uśmiechem poszedł do kuchni i zaczął szukać czegoś w szafkach.

Wykorzystałem tą chwilę by jeszcze raz spojrzeć na nastolatka przede mną. Doskonale wiedział, że za zdradę musi zapłacić i że będzie to okrutna kara. Jego szczupłe ręce leciutko drżały, ale wzrok niewzruszenie wbijał w przeciwległą ścianę. Maou może i jest w ludzkim ciele, ale przecież nadal jest mściwym Królem Demonów. Zasłoniłem okna za którymi było już doszczętnie ciemno. To był długi dzień...

- Ashiya, pamiętasz co ze zdrajcami robiliśmy na Ente Isla? - Maou wrócił do nas z małym scyzorykiem w dłoni.
- Tak... - zaskoczył mnie. Chodziło mu o karę śmierci? Chciał go zabić?! Rozszerzyłem oczy z paniki.
- Hej, co ci jest? - zapytał mnie Maou. Musiałem wyglądać na bardziej przerażonego niż sam Lucyfer. Jednocześnie przeraziłem się tego, że mi na nim zależy... W tym ciele, w tym świecie zdawał się być kimś innym. Jeszcze parę godzin temu śmiertelnie zranił mnie w pierś i prawie zabił Maou, a teraz myślę o nim jak o dziecku, którym trzeba się opiekować. W myślach spoliczkowałem się z całej siły.
- Chodzi ci panie, o karę śmierci? - wyrzuciłem.
- Haha, nie bądź głupi - Maou uśmiechnął się szerzej, chyba bardziej za zdziwienia niż z radości - on nam się przyda i to bardzo. Trzeba mu dać inną nauczkę - zakręcił w powietrzu scyzorykiem - No, trzymaj go.
- Nie trzeba! - Lucyfer usiłował by jego głos zabrzmiał pewnie, ale końcowa sylaba zadrżała ze strachu. Podniósł głowę, a jego fioletowe pasma włosów przysłoniły połowę dziecięcej twarzy.
- Rozbieraj się - rozkazał Maou - zobaczymy, jaki jesteś twardy.

Kiedy patrzyłem na te drobne, drżące dłonie czułem, że zaraz pęknie mi serce. To, jak można współczuć swemu niedoszłemu mordercy, już się nie liczyło... Właściwie nic się nie liczyło, oprócz tej drobnej, jasnej postaci trzymanej w moich ramionach. Lucyfer był... Znaczy, to już nie był Lucyfer. Wolałem myśleć o nim jako o kimś zupełnie innym, kogo jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałem. Tak było mi łatwiej zaakceptować swoje współczucie do niego. Siedziałem na drewnianej podłodze trzymając go, podczas gdy Maou zbliżał ostrze noża do jego bezbronnej skóry. Jego kościste ramiona idealnie wpasowywały się w mój tors. Tak, jakby te dwa ciała były dla siebie stworzone. Czułem jego przyspieszony ze strachu oddech. Czułem, że oddycham wraz z nim.
- Tss.... - syknął cicho i wysoko, jak zaatakowany gryzoń. Scyzoryk już zagłębiał się w jego jedwabną skórę rzeźbiąc wzór.
- Trzymaj go mocniej, bo strasznie się wierci - Maou dalej spokojnie kreślił smugi krwi po bezbronnej skórze.
Złapałem go więc mocniej w pasie - ręce miał po bokach chudego tułowia, a nogi skrzyżowane przed sobą, blisko reszty ciała. Zwinąłby się z bólu, gdyby nie mój mocny uchwyt. Chyba trzymałem go za mocno, aż zbielały mi knykcie. I wtedy załkał i po zasłoniętym przez włosy policzku spłynęła łza. Łza upadłego anioła; biednego, bezbronnego, wystraszonego i zdanego na czyjąś łaskę. Nagiego. Szybko musiałem sobie przypomnieć, że to przecież słuszna kara, bo niewiele brakowało, a puściłbym go. Ale przecież Maou wie co robi. I on przede wszystkim nie angażuje się w to emocjonalnie...

- Od teraz nazywasz się Urushihara Hanzo - Maou spojrzał zwycięsko na Lucyfera - może zapiszę ci to imię, abyś lepiej zapamiętał.
- To... aaa! - Lucyfer wtulił się we mnie najgłębiej jak się dało; widocznie nóż zanurzył się dalej - to głupie imię to też część, ech... kary? Ała!
Maou wyglądał na trochę urażonego tą sugestią. Zmrużył swoje czerwone oczy, ale nie odezwał się ani słowem. Zamiast tego przejechał nożem trochę wyżej, do szyi, i dopiero wtedy powiedział:
- Dopiszę jeszcze "własność Maou Sadao"... Podoba się?
Urushihara spuścił głowę tak, że kurtyna jego pięknych włosów przysłoniła twarz. Płakał, czułem to przez jego ciało. Byłem wyższy, więc bez trudu spojrzałem przez jego ramię na zmasakrowany tors; Maou właśnie zaczynał pisać swoje imię. Ostrze noża przejechało zaledwie centymetry od jasnoróżowego sutka Urushihary. Chłopak wtulił się we mnie mocniej, jakby szukał we mnie oparcia. Wyglądał słodko, bezbronnie... Aż nie chciałem patrzyć na jego cierpienie. Czułem się potwornie trzymając to chłodne ciało i nie sprzeciwiając się tortur na nim. Ale czułem też coś jeszcze - piękny, chudy chłopak przede mną podniecił mnie. Na pewno się zaróżowiłem, czułem, że panikuję. Cholera, nie w tym momencie!
Co gorsza Urushihara też to wyczuł. Kiedy wtulił się we mnie ciasno i... zamarł. Jego szczupłe pośladki natrafiły na moją erekcję. Nigdy w życiu nie czułem się tak niezręcznie. Chciałem uciec, uciec, uciec! Chłopak szarpnął się tym razem w przód, na co nie byłem przygotowany.
- Ej! - Maou chwycił go za fioletową grzywkę i szarpnął do góry, tak, aby widzieć jego twarz. Żałowałem, że nie mogę widzieć jej wyrazu, bo znajdowałem się tyłem do Lucyfera. Znaczy, do Urushihary...
- Co cię napadło, co? - kontynuował Maou - to już ostatnia litera, więc wytrzymasz!
Puścił go, a zrezygnowany i wystraszony chłopak znów znalazł się w moich objęciach. Tym razem usiadłem trochę dalej od niego, trzymając go bardziej za ręce niż za tułów. Przez to na pewno bardziej się rzucał i trząsł, ale przynajmniej ta kłopotliwa sytuacja już się nie powtórzy.
- No, gotowe! - obwieścił w końcu Maou, a dla mnie to była niesamowita ulga - Ashiya, możesz się nim zająć? Nie chcemy mieć podłogi we krwi -dodał złośliwiej.
Po tych słowach wyszedł, pewnie na spacer.

Spojrzałem na Urushiharę zwiniętego w kłębek na podłodze. Kaskada fioletowych włosów przysłaniała mu twarz, a chude dłonie nadal lekko drżały, mimo końca tortury. Czułem, że moja erekcja nie opada, mimo że bardzo tego pragnę.
- Podobało ci się, zboczeńcu? - prawie krzyknął Urushihara. Okropnie. Strasznie. Poczułem wielki ucisk w klatce piersiowej. I żałość, i smutek, i gniew - lubisz się znęcać nad innymi, co? Nie wiedziałem, że masz takie jazdy.
- PRZESTAŃ! - tym razem ja krzyknąłem. O wiele za głośno. Podszedłem do niego i uklęknąłem przed nim. Chciałem go przytulić, ale nie miałem odwagi. Przecież on mnie uważa za współwinnego cierpienia... Przysunąłem do siebie apteczkę i nakryłem go kocem - tak delikatnie i szczelnie jak tylko mogłem. I tak bezdotykowo jak tylko się dało.
- Załóż spodnie, zaraz cię opatrzę - rozkazałem beznamiętnie obracając się do apteczki. Po dłuższej chwili znów spojrzałem na chłopaka. Teraz siedział przede mną, z wyrazem twarzy dumnym, ale pokonanym.
- Połóż się na moim materacu - jednak tylko usiadł; niepewny i obrażony. Zacząłem przemywać jego rany zwilżonym wacikiem. Każdemu dłuższemu pociągnięciu towarzyszył stłumiony syk i zaciśnięcie pięści na pościeli.
- Przykro mi - powiedziałem prawie bezgłośnie zanim zdążyłem się opanować - znaczy... Przepraszam, ale chyba wiesz, że... To była kara... Głupia, ale... Naprawdę mi...
- Zamknij się - głos Urushihary był już względnie spokojny, ale wciąż zmęczony po tych wszystkich zduszonych krzykach.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że twoje cierpienie wcale mi się nie podoba - każde słowo mówiłem coraz ciszej z coraz większym rumieńcem i zakłopotaniem.
- Czyli jestem taki seksowny, że podniecam cię nawet będąc torturowanym i ledwo żywym? - jego głos był przesycony kpiną i rozgoryczeniem. Postanowiłem nie odpowiadać. Wziąłem bandaż z apteczki i poleciłem mu unieść ręce. Obwiązałem kilkakrotnie jago szczupły tułów bandażem, starając się nie patrzeć mu w oczy. Kiedy wreszcie w nie spojrzałem, zobaczyłem lawendowe tęczówki przysłonięte łzami.
- Alsiel... - załkał cichutko Urushihara i odruchowo przytuliłem go lekko. Czułem jego cudownie miękkie włosy na twarzy i ciepłe, anielskie łzy na kołnierzu bluzki. To nie był dumny Lucyfer jakiego dotąd znałem - to był skrzywdzony, bezbronny chłopak, który oczekuje ode mnie wsparcia.
- Przepraszam - wydusiłem tylko znowu, nie wiedząc co innego mógłbym powiedzieć.
- Nie, to ja... - chyba chciał powiedzieć "przepraszam", ale w ostatniej chwili ugryzł się w język - miałem swoje powody - dokończył patrząc w bok.
- Każdy ma... - powiedziałem bardziej do siebie, niż do niego. I dotknąłem swoimi rozgrzanymi wargami jego. Były chłodne, drżące i jeszcze smakowały strachem. To nie był pocałunek - to było bardziej jak przeprosiny i obietnica w jednym. Oboje przepraszaliśmy i oboje obiecaliśmy sobie, że najgorsze już za nami...





Na poprawę humoru (albo i nie...):
http://25.media.tumblr.com/8d954fe2cdf4a7ccecd699e7c0dfde94/tumblr_mq487lCVzQ1qjzbrvo1_500.jpg